sobota, 21 marca 2009

WALKA!

z upodobaniem odnotowuję, iż REGULARNIE bywa u mnie osoba z zawiercia, która dodatkowo wchodzi po moim nicku wpisanym w wyszukiwarce (tak, tak, moi państwo - permanentna inwigilacja!). i piszę to zupełnie bez sarkazmu lub ironii - zawiercie to wszak rodzinna osada starego i chociaż zupełnie nie kumam pewnych rzeczy, które wiążą się z małymi miastami (i tego, że miasta te potrafią tak przywiązać do siebie!), mam sentyment jakiś. więc pozdrawiam serdecznie, tajemnicza osobo!

całe szczęście, że ten tydzień się skończył. wyjątkowo paskudny był.
pomijam takie szczegóły jak fakt, iż w przeddzień WIOSNY padał śnieg i generalnie jakby się ktoś właśnie przebudził (lub np. zakończył sesję) to by pomyślał, że owszem tak, tak - święta idą. tyle że wiadomo. te z choinką.
z pogodą nieodłącznie związane jest narzekanie. więc każdy bez wyjątku dzień zaczynany był słowami "życie nie ma sensu", ale to i tak PIKUŚ (ostatnio słowo-klucz). bo to akurat normalne. gorzej, że ok. godziny 15 hasło pozostawało aktualne.

całe szczęście, że koniec.
uf.
dziś zaczyna się weekend, a ja zaczynam pracę w innym wymiarze.
bo już posprzątane, ugotowane, a ja dziś rano z koszyczkiem (reklamówą, znaczy) pobiegłam na targ,by kupić świeże owoce i warzywka (no dobra, umówmy się - kupiłabym w markecie, ale na targ trzeba pójść, żeby kupić WĘDLINĘ! wiadomo dla kogo). mogę zacząć czytać i pisać.
ale nie o tym. chciałam tylko powiedzieć, że strasznie mnie wkurzała moja rodzicielka z tym sprzątaniem. spadła jedna kropka na ziemię - cała podłoga była wg niej zalana. jakiś mały kurzyk - brud jak w melinie.
w piątek - to chyba jasne - trzeba było iść na piwo. wszyscy szli. knajpy były oblegane przez zalanych licealistów. ale, ale! najpierw sprzątanie. ileż to minęło godzin przeprowadzonych rozmów i negocjacji z moją rodzicielką? powinnam bez egzaminu dostać dyplom mediatora za te rozmowy o przełożeniu sprzątania na sobotę. i co?
wiadomo.

kilka lat później podobna historia pisana jest w mojej księdze domowej...
wpadam do domu w piątek po pracy (albo po zajęciach) i... ready steady GO! bieg przez przeszkody ze szmatą. narobię przy okazji bałaganu większego, ale ja jakoś lubię tak widzieć, że jest co sprzątać. nic nie sprawia mi większej przyjemności niż wciągnięcie do odkurzacza kupki zeschłych liści z mojej rachitycznej paprotki (owszem, paproć stoi na kolumnie. owszem.)
jestem w szale (lub w ogniu, jak mawia moja prawieteściowa) przez kilka godzin, podczas których w mojej głowie rodzą się ciągle nowe pomysły na rzeczy które można wysprzątać lub rewolucyjne koncepcje na temat sposobów sprzątania.
jestem bliska ekstazy.
po czym umieram na kanapie. ok. godziny 21 idę się wykąpać i leżę - umieram. ale to jest takie umieranie pełne dumy. umieranie z poczuciem spełnienia. nie takie o siup, jak w ciągu tygodnia, gdy wracam do domu z pracy o tej 19 i przed oczami mam tylko mroczki (nie braci mroczków! aż tak zmęczona, by ich przegonić z mojej świadomości, nie jestem NIGDY). to jest umieranie pt. "jestem doskonałą panią domu i mam idealnie lśniące mieszkanie". i nie udawajcie, że nie wiecie o co chodzi.
pff.
wiadomo - każdy to zna.
jak już padnę na tej kanapie, rzucam okiem na podłogę i... najczęściej widzę go.
po prostu sam się pcha w zasięg wzroku.
czuję nieprzyjemne mrowienie w mięśniach, oczy zasłaniają się mgłą.
łzy cisną się do oczu, usta zbijają w linijkę.
zaciskam pięści.
kostki bieleją, krew powoli odpływa z twarzy.

to on.

cicik. na samym środku pokoju.

i wtedy wiem. jestem miniaturką własnej matki.
a w tym mieszkaniu nigdy nie będzie tak czysto, jak bym tego chciała.
czas zapalić/napić się/pójść spać.

zostałam pokonana.

a w następnym tygodniu historia się powtarza. to się nigdy nie nudzi...

3 komentarze:

  1. solidaryzowałam się z Tobą o SIOSTRO :D dziś rano, dostrzegłam go... nieee, to nie był cicik, kurzyk, czy jakiś inny "obcy". Dostrzegłam dziś jeden, jedyny, ostatni obrzydliwy, niewyszorowany kontakt. Jak ja go mogłam wczoraj przegapić?! Więc już w kurtce, gotowa do wyjścia na obiad u rodziców (chłopa, bo bliżej :D) wzięłam ścierę i zaczęłam skrobać :D Ale udało się, pokonałam go! i jestem z siebie dumna, o!

    i chciałam jeszcze rzec, iż stęskniłam się za rachityczną paprotką. i kolumienką.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja z Ciebie też jestem dumna. serio serio. grunt to walczyć DO KOŃCA!
    i zapraszam w odwiedziny do rachitycznej paprotki. ona też zaprasza.

    OdpowiedzUsuń