wtorek, 3 marca 2009

murarz-plytkarz-tipsiarz

wymusza się na mnie pisanie notek na blogu (blogasku!).
wchodzę do pracy, chcialabym popracować (hehe), ale nie. pisz notkę. to piszę.

w sumie od rana wiedzialam, co tu będzie (jest rano! gdzie podzialy się te czasy, gdy ranek to byla dla mnie godzina 12? no gdzie??? to se nevrati?). gdyż ponieważ dzis jest ten wyjątkowy dzień. ten dzień, który przychodzi czasem znienacka do każdej (każdego?) z nas.
dzień pt. "jestem brzydka, gruba i nie mam się w co ubrać". dzień wsciekłosci bo-tak. patrzę w lustro i wszystko jest nie tak. wyglądam jak ta slowotokowa przyslowiowa dupa zza krzoka. a nawet pól dupy.
wszystko zewsząd się wylewa.
wszystkie ubrania są brzydkie.
moja twarz przypomina... wlasciwie nie wiem, co przypomina, a każdy wlos żyje niezależnym życiem.
dziwnym trafem te dni przydarzają się najczęsciej wtedy, gdy masz mnóstwo do zrobienia, a w pracy będziesz do pólnocy. jakims dziwnym trafem nigdy nie przydarzają się w weekend, jak leniuchujesz w domu i goscisz sie na kanapie z herbatą i gazetą (ostatnio czytalam poradnik domowy i jedna ze żmij zapytala, czy już skonczylam 43 lata, bo ona przegapila uroczystosc, pfff!).
ano. życie jest ciężkie i powtarzam to od kiedy pamiętam.

ponadto co. jak już narzekam to na calego.
bo wiecie - ja pracuję z dziećmi. tzn. wiekowo to już są dorosli, ale wewnętrznie raczej dzieci. i zaskakuje mnie niezmiennie ich podejscie do nauki. teraz panstwo nauczycielstwo się zawzięlo i - niech ich szlag - postanowilo dzieci cos nauczyć. pokazać inną formę nauki oraz to, z czym prawdopodobnie będą mieli do czynienia jak skończą studia i pójdą w swiat (czyli na rynek pracy, gdzie po wyslaniu 200 cv znajdą pracę z oblesnym dyrektorem, lapiącym sekretarki za tylek albo w syfiastym biurze za czypińdziesiont miesięcznie. nie ze w nich nie wierzę. nie wierzę w starą gwardię mojego zawodu).
i co?
państwo nauczycielstwo myslalo, że będzie fajnie. ubawimy się, pogadamy, nauczą się. że ich to z-ak-ty-wi-zu-je.
że narzekają na studia, na nudne zajęcia, to wyrwą się do pracy niczym rącze jelonki.

cóż.
próbujemy osiągnąć swój cel od kilku ładnych miesięcy. prosbą i groźbą. dupa. nawet zbita. dzieci przychodzą, ale tak jakos ociągając się. niby pracują, ale na odwal. bo to im ktos po zajęciach każe przyjsc, bo nikt nie ma czasu, bo to, bo tamto.
chyba jestem stara i czegos nie kumam.
wiem, ze piwo się samo nie wypije i nigdy w życiu nie wpadlabym na pomysl robienia czegokolwiek dodatkowego w piątek popoludniu, ale... myslalam, ze na studia idą swiadomi ludzie, ktorzy dodatkowo w obliczu dzisiejszej sytuacji na rynku, chca wyciągnąć z uczelni tyle, ile się da.
a potem rzucać w twarz pracodawcy co się robilo i co się umie (bo nie ukrywajmy, nie chodzi już tylko o wiedzę dla wiedzy, nie nie nie).
i nie.
narzekać, że na uczelni nudno - tak. że nie ma pracy - tak. że pracodawca wymaga doswiadczenia, a ja dopiero studia skonczylem - tak.
zrobic cos samemu? kiepsciutko.

chyba się starzeję, bo zrzędzę, ale chyba mam też trochę racji.

tak, jestem rozczarowana.
być może bardziej nadaję się do pracy na uczelni w kotlowni.
byl kiedys taki kawal (z brodą!)
- co robisz?
- wykladam na uczelni.
- a co?
- plytki pcv.

o. i tę koncepcję warto przemysleć.

2 komentarze:

  1. moja droga, nie przejmuj się, ja dzisiaj też jak pół... a nawet cała! zza krzoka na dodatek.

    przyznaj się, przyznaj, chciałaś, żeby ktoś Cię w końcu wyszukał w googlu po słowach kluczach :P

    idziemy na fajkęęęę? no chodź, mamy dwie ostatnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. no a tu człowiek chce pracować i co. jakieś bezeceństwa w głowie.
    idziemy.

    p.s. informuję niniejszym, iż blog słowotok został w guglu wyszukany po słowach kluczach "pól dupy zza krzoka".
    ja się zastanawiam, czy komuś się nudzilo? albo co ma za fantazje? seksualne?

    OdpowiedzUsuń