piątek, 17 grudnia 2010

tak, oczywiście, że o zimie.

tak mi sie zdaje, ze juz kiedys wspominalam, ze nienawidze zimy.
nie wiem, ale mam takie przeczucie.
a wiec - owszem, nienawidze zimy.
i nie, zadne pierdzielenie o tym, ze kominek, drewno trzaskajace, cieple kakao (niedobrze mi...) czy inne okolorodzinne czy romantyczne kwestie nie sa w stanie mnie przekonac.
nienawidze zimy i juz.
nikt i nic tego nie zmieni. zaden piekny rysunek o drzewkach pokrytych sniegiem i sloncu igrajacym w bialym puchu. zaden stok. zaden landszafcik. bede wierna swej nienawisci az po grob.
i moze jest ladnie czasem. moze.
no dobrze, jest czasem ladnie.
ale wiernym przekonaniom trzeba byc i dziwki nie lubię. kropka.

w ramach tej nienawisci, a takze z powodu zlozenia egzaminu z etyki pewnego-bardzo-waznego-zawodu-zaufania-publicznego (w skrocie pbwzzp) z wynikiem pozytywnym i zwiazanym z tym przejsciem na nastepny rok szkolenia do pbwzzp, postanowilam nauczyc sie jezdzic na nartach.
bo w sumie wstyd.
to znaczy ja twardo twierdze, ze zaden wstyd, bo uprawialam inne sporty (a teraz, kochane dzieci konczymy juz z tymi glupimi usmieszkami i parskaniem, bo ciocia saskiia naprawde kiedys uprawiala sport. WYCZYNOWO. a jak sie usmiechniecie pod nosem ironicznie jeszcze raz to pusci focha). ale na nartach nigdy. znaczy raz chyba stalam na nartach, co ojciec moj andrzej postanowil uwiecznic nawet dla potomnosci czyniac zdjecie. niestety - ojciec moj andrzej - nie uwzglednil okolicznosci, ze corka jego - saskiia - stojac na nartach zacznie zjezdzac. stad tez, ku zdziwieniu rodziny, po wywolaniu zdjec z kliszy (tak, jestem az tak stara, ze to byly klisze) (edit: skreslic slowo "stara", zastapic slowem "dojrzala"), rzeczona rodzina zobaczyla... las (nie krzyzy). po dluzszym rozpatrywaniu, coz to autor mial na mysli i chcial uwiecznic, rodzina ujrzala w lewym dolnym rogu koncowki nart. i tak tez nie mam dowodow na okolicznosc uprawiania sportow zimowych. a same sporty zarzucilam.

niemniej - jako ze lans i w procesie poszukiwania czegos, czym mozna sie zajac przez te 6 miesiecy napierdzielajacego mrozu (no dobrze, moze laskawie w tym roku bedzie ich tylko 5) poza spaniem, spaniem i klnieciem na zime, postanowilam sprobowac.
totez zatem wybieram sie.
jesli nie odezwe sie w najblizszym czasie, bedzie to oznaczalo, ze leze na urazowce na wyciagu (nie narciarskim) z polamanymi konczynami. co jest wielce prawdopodobne. duzo bardziej niz to, ze te zimowe sporty mi sie spodobaja.

bo juz sam ruch mnie przeraza.
ale ruch na zimnie?
ja nie wiem, czy to w ogole jest mozliwe.
a jesli jest - to po co to sie robi?
naprawde, jestem ciekawa wynikow mego eksperymentu.

bowiem jedyny ruch na zimnie jaki dotychczas uprawialam to odsniezanie auta. i drapanie szyb. i wlasnie, miedzy innymi dlatego, nienawidze zimy.
bez ustanku.