czwartek, 26 marca 2009

róże różowe

w mojej pracy ciągle coś ginie! WCIĄŻ I CIĄGLE!
nic się tu uchować nie może. ginie wszystko od zszywaczy poczynając, a na zapalkach kończąc. to jest jakis nieszczęsny trójkąt bermudzki! nie wiem, ile paczek zapalek przyniEslam. zresztą nieważne, ile. każda ilosc zejdzie.
i tak.
tu NIKT NIE PALI. wszyscy rzucają.
jak jeden mąż.

bo wiadomo. palenie jest passe i de mode. szkodzi zdrowiu. wysysa piniendze. w ogóle jest BEZ SENSU. więc nikt nie pali.
a zapalki z mojej szuflady wychodzą same, by polączyć się z zapalkami w innych domach. i stworzyć ruch zapalczany walczący o wolnosć dla tybetu.

poza tym co. przenoszę się za moim pracodawcą. gdyż ponieważ on (a wlasciwie oni) postanowili porzucić ten piękny zakątek, w którym aktualnie znajduje się nasz zaklad i zakotwiczyć w centrumie.
a przedstawcie sobie, że my tu na zakladzie mamy GANEK. taki prawdziwy. i mamy też róże kwitnące, zaplątane wokól bramy wejsciowej (to akurat podnieca mnie dosc srednio, bo choć jestem mikrego wzrostu, róże owe zaczepiają mi się we wlosy co skutkuje powstaniem fryzury a'la "zdechly pies zasnął mi na glowie").
mamy tu też psa właśnie (całkiem żywego) oraz świergolące ptaki.
lecz... niestety - czas porzucić włościa i pójść za chlebodawcą do miejskiej dżungli. dżungla co prawda charakteryzuje się pokojami wysokimi na 4 metry, zdobieniami pod sufitem, pięknymi żyrandolami i dekorem w tualet (nooo! czekoladowe kafle i fioletowy dekor!), ale...

bo człowiek taki jakiś sentymentalny jest trochę.
ja jestem z tych, co to w szufladzie trzymają bilet z muzeum, w którym były 14 lat temu i w sumie niewiadomo, co w muzeum było, ale wspomnienia są. i szkoda wyrzucić. dysponuję także pokaźną kolekcją starych piórników (ze ściągami w środku), pocztówek, paragonów, liścików pisanych na lekcjach oraz innych bardzo-ważnych-rzeczy, unikalnych na skalę światową.
rodzicielom mym tłumaczę sens trzymania pudeł z tym bogactwem możliwością dorobienia się w przyszłości (że niby w christies czy jak to się tam nazywa, sprzedadzą za dobrą cenę kolekcjonerom, gdy już moje nazwisko stanie się rozpoznawalne bardziej niż coca cola).
przed starym się kamufluję.
on czai klimat, poznaję po oczach jak tylko otwieram swoją torebkę (jedną z), a z niej wypadają różne ważne-rzeczy. ale na razie się nie odzywa.
i co gorsza - wiem, że kiedyś trza się pozbyć sentymentów. wyrzucić ten magazyn, zostawić w otchłani niebytu niezwykle-istotną-kartkę-z-15-urodzin. opuścić ciche miejsce położenia zakładu pracy.
tyle że to jakoś tak... hmm. dziwnie, co?

ciekawe - do samych pracodawców sentymentu nie mam. jestem znaną kolekcjonerką świadectw pracy, a żmije obstawiają, kiedy zacznę szukać nowego zakładu (nie zacznę!).
ale te róże...
wiecie, o co chodzi, nie?

bo każdy czasem lubi wyjść na ganek, zapalić fajkę, postać chwilę i zza wielkich muszych słonecznych okularów (o! tych też mam kolekcję!) popatrzeć na opadające płatki róż.
i to wszystko w godzinach pracy.

człowiek postoi, ale zawsze te kilka złotych za czas pracy wpadnie, jak mawiał jeden z moich drogich kolegów..

a teraz zostanie tylko bruk, kurz i pędzące pod oknem samochody.
ech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz