piątek, 8 kwietnia 2011

piiiip

znowu powracaja ukochane rozmowy o pogodzie. jednak to sie zawsze sprawdza, prawda?! bo zimno, bo wieje, bo wiosna poszla.

a mnie tymczasem zajmuja zupelnie inne tematy. mianowicie samochod moj, zwany biala strzala, rozpoczyna proces utylizowania sie, odchodzenia, żegnania się z tym światem, czy też po prostu psucia się.
skad biala strzala (potocznie zwana "szczałą"), trudno mi powiedziec, gdyż ani strzałą nie jest, ani tym bardziej białą. głównie problem tkwi w strzelności rzeczonego auta, które przy zabójczym silniku o rozmiarach niewielkiego skutera, dostaje zadyszki przy prędkości pozwalającej na godne przemierzanie autostrady. co jest dla mnie osobiście (!!) bolesnym doświadczeniem, gdyż jazda ponad limity ustanowione przez naszego litościwego ustawodawcę, jest moim środkiem antystresowym. antykryzysowym. dobijającym plus jeden do dobrego humoru. no dobra, jest środkiem na wszystko, a właściwie to chodzi głównie o to, że po prostu lubię. a tu przysłowiowa dupa. czarna (biała w sumie. no w odcieniach bieli). bolesne toto.
poza tym biel mojego auta jest umowna mocno, gdyż jestem szczęśliwym posiadaczem tytułu najbrudniejszego auta w mieście. co prawda ex aeqo ze słowotoczką, ale jednak! tytuł ten szacowny przyznał mi mój ulubiony szef, który raczył oburzyć się pewnego wiosennego dnia. dumna nie jestem, ale płakać też nie będę, gdyż sytuacja jest cokolwiek trudna i nie do końca zależna ode mnie. przede wszystkim, ilekroć zamierzam począć coś z warstwą brudu na karoserii (białej!), zaczyna padać deszcz. lub śnieg. lub coś tam jeszcze. więc zapał mój opada, gdyż mycie wydaje się wówczas co najmniej niecelowe. gdy zapał opadnie, pojawia się słońce. ale sami rozumiecie, drodzy czytelnicy i czytelniczki (poprawnym trza być polytycznie!), że natenczas to już z myciem kłopot. zapał się zbiera i zbiera. a gdy się zbierze - znowu pada. i tak w koło macieju (to przysłowie też mnie zastanawia. nie żebym nie lubiła maćków - znam kilku bardzo fajnych, ale - skąd on w tym powiedzeniu? czy ktoś zna pochodzenie i potrafi wyjaśnić?)

tak czy tak szczała opisana powyżej raczy się psuć. znaczy konkretniej - piszczeć. na piszczenie dotychczas miałam metodę prostą - nastawiałam głośniej radio. ale w pewnym momencie dotarło do mnie, że piszczenie może jednak coś oznaczać i postanowiłam coś z tym zrobić. zawiozłam więc samochód do mechanika, gdzie oczywiście coś zostało zmienione, ale okazało się, iż to coś nie było źródłem piszczenia (całe szczęście, że mój wrodzony urok i czar pozwolił na zapłacenie naprawdę minimalnej stawki za tę naprawę). źródła piszczenia do dziś nie odkryto. radio na cały regulator czasem męczy. męczy też piszczenie, szczególnie gdy podjeżdżam nocą na me geriatryczne osiedle, co powoduje wyglądanie wszystkich babć z okien. to już nawet nie jest kwestia tego, że się wstydzę (o nienienie!), ale babć szkoda, prawda? że tak sobie pospać nie mogą.

i się zastanawiam, czy ta wiosna, co jej nie ma, ma jakiś związek z piszczeniem szczały? rujka czy jak?

p.s. NIEZWYKLE CIESZY MNIE POWRÓT POLSKICH LITER! :-)

środa, 6 kwietnia 2011

nie będę tu nikogo okłamywać, czasu było brak.

najpierw (narpiew!) to sie zirytowalam, ze Alma ma bloga dla doroslych. i sie unioslam, gdyz ja rowniez chcialabym zostac uznana za taka wyjatkowO, co ja trzeba cenzurowac.
na ambicje mi poszlo.
ale potem sie okazalo, iz Alma dokonala samocenzury, to mi przeszlo. czyli nie jestem taka znowu najostatniejsza z ostatnich.
dobrze.

poza tym to co. z nart wrocilam, owszem. wiecej bledu nie popelnilam, chociaz moj nauczyciel usilnie twierdzil, ze jednak jezdzic umiem, a raczej umiec bede, gdyz mam potencjal.
a potencjal wiadomo. w dzisiejszym swiecie - skarb.
to ja ten potencjal zuzylam na inne atrakcje, bo po nartach bolaly mnie nogi. a prawde rzeklszy to wlasciwie tak sie zmeczylam, ze o maly wlos nie dostalam torsji (jak ja sie pieknie wyrazam), chociaz przed nauczycielem mym, wyzej wspomnianym, twardo utrzymywalam, iz torsje te pochodza raczej stad, iz cwiczenia wykonywalam na wielkim kacu (o czym nauczyciel wiedzial, gdyz uczestniczyl w tym zlym wieczorze, a jak.)
zadziwiajace jest to, ze dzis mniej wstydzimy sie kaca niz zmeczenia, prawda?
byc moze jest to zwiazane z korporacyjna modla, ktora powtarza sie jak zaklety "work hard,play hard". nigdy nie badz zmeczony, zawsze badz na czasie. zawsze. w pracy, na spotkaniu, w knajpie, na rytualnej "najbce" (jak mawiaja moi ukochani koledzy). zawsze badz sprawny, usmiechniety, fit i w ogole. bo Cie cos ominie. kariera ucieknie, wszystko przepadnie. troche to przykre, ale z drugiej strony - zrozumiale. mocno wspolgra z amerykanskim LAJFSTAJL. i z pedem, ktory jest wokol.
z tegoz pedu wlasnie wypadlam na chwile, coby powrocic na lono bloga, bo mi go brak jednak nieco :) przyznaje sie!
i wiosna nadeszla. i ja sie do zycia obudzilam. i czasem fajnie jest.