wtorek, 24 marca 2009

urlopen urlopen

no to tak. po pierwsze uwielbiam poweekendowe powroty do pracy. ja wiem, że to się zdarza co tydzień i wiem też, ze od jakiegoś czasu dzieje mi się to regularnie, więc powinnam się przyzwyczaić, ale... no jakoś nie mogę. sama nie wiem, w ten poniedziałek rano, jak stoję na przystanku (często w deszczu, bo co?) to jakoś tak dogłębnie rozumiem moją drogą przyjaciółkę (i jak ja mam o niej pisać, skoro żmija nie, za harpię też mi się dostało, a wiadomo nie ma NIC gorszego niż foch tej kobiety), która przekazuje mi mądrości życiowe przywożone z każdej podróży (a podróżuje dużo) i przemawia np. temi słowy - chcę być jak para poznana na tych wakacjach, jeżdżą na wakacje 6 razy w roku. firma się kręci, a oni odpoczywają, bo mówią, że bez urlopu i tak są zbyt zmęczeni, by pracować. albo: bo oni tam sobie siedzą na ulicy i są szczęśliwi, tak po prostu - machają do Ciebie, nic nie muszą robić. siedzą. a jej stare odkrycie, ale potwierdzone ostatnimi doświadczeniami polega na tym, że istnieje pewna instytucja w naszym kraju (z przekory dodam, że taka, która oskarżana jest o wielką opieszałość w działaniu), w której praca WRE! o. zjawiła się o 10, ale to za wcześnie, szefowej nie było. wyszła o 12.
o. zawsze wiedziała, że chce tam pracować.

po czym powróciła do swojej pracy (choć obowiązku nie miała w tym dniu), by zdzierać ręce do krwi w walce o tytuł pracownika miesiąca.
i że niby taka jest "wakacyjna" i tak by poleżała.
no doprawdy.
marzy się jej tablica korkowa ze zdjęciem, medalem i podpisem "pracownik miesiąca". ja to wiem. czuję to.

a poza tym to ja mam właśnie takie głębokie przemyślenia w poniedziałek na przystanku. o jakiejś zabójczej porannej godzinie, gdy deszcz pada mi na nos (pół biedy) oraz na pozostałe części twarzy (efekt pandy is commin!) plus włosy (wiadomo - zdechły pudel zaczyna być widoczny).
i w radosnym nastroju jadę do pracy, by zacząć nowy tydzień.
po czym siedzę w tej robocie 11 godzin (bezcenne), wracam utyrana, stary daje mi jeść, kładę się i zasypiam.
za kilka godzin wstaję znowu.
tyle że dziś jest słonecznie. i jest wtorek. i jakoś tak lepiej.

i naprawdę, serio, superserio - tak jest dobrze.


a w ogóle to co sobie ta pogoda wyobraża? no co??? przed chwilą padal grad, teraz swieci slońce - wlasciwie to wali mi po oczach nawet. szpileczki leżą w szafie i czekają na lepsze czasy.
ach. wiosno. przybywaj!

chcialam napisać o moich ostatnich spostrzeżeniach w temacie kobiet/mężczyzn, ale nie mam sily. chce mi się okrutnie spać. okropnie!
jest jakies lekarstwo na nie-spanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz