efekt - właśnie przed chwilą zasiadłam do komputera celem eksploracji otchłani internatu.
siedzimy w tej knajpie, stary mi mówi, że koleżanka wysłała maila z informacjami dot. menu jutrzejszej imprezy (wódka z wódką? niee???). ja na szybko - jaki mail? jakie menu? nie czytałam! iiiii.... się wystraszyłam. że nie jestem na bieżąco. że aaaa! jakby mi ktoś rękę odrąbał. bo wieczorem to wiadomo - wszyscy na drzewo, jestem w domu i odcinam się. ale w ciągu dnia? jestem podłączona pępowiną do laptoka, a laptok do internatu! i mam najświeższe informacje co 27 sekund. i nagle to wszystko zostało zachwiane?
poczułam się nieswojo.
i teraz pytanie - syndrom naszych czasów czy jednostka chorobowa?
ja se tłumaczę to pięknym, encyklopedycznym pojęciem "społeczeństwo informacyjne".
a żeby nie było nudno, opowiem bajeczkę.
chłop w pokoju czyta gazetę. ja w drugim siedzę na internacie i czytam forum. przeczytałam dowcip, więc lecę, żeby mu opowiedzieć. rzucam się na łóżko i:
ja: opowiedzieć Ci kawał?
on: nooooo....
ja: był sobie facet, który chciał się odchudzić. szukał więc ogłoszeń... ZNASZ?
on: nie
ja: to nie opowiadam
on: NO NIE ZNAM, MÓW
ja: no dobra, to szuka tych ogloszeń i trafił na jedno... ale na pewno nie znasz?
on: NAPRAWDĘ NIE ZNAM! MÓWŻE ALBO NIE MÓW I DAJ MI CZYTAĆ.
i nie opowiedziałam. bo był nieprzekonywujący. gdzieś w środku miałam poczucie, że on ten dowcip słyszał, ale nie chciał mi robić przykrości. albo nie był zainteresowany? tak jakoś nieprzekonywująco mowił i patrzył znad tej gazety. kobiety pewnie rozumieją, że to normalna reakcja, prawda?
stary nie zrozumiał. wezwał kilkakrotnie kobiety lekkich obyczajów (nie pojawiły się na szczęście) i powrócił do czytania.
więc załapałam focha.
wiadomo.
p.s. wiecie, że dziś dzień buziaka czy coś takiego? że niby kawalerowie mogą obcałowywać panny bezkarnie. kategorycznie odcinam się od takiego zwyczaju. i odcinam starego przy okazji! no!