czwartek, 12 lutego 2009

ssooo sssophisticated

zawsze chciałam być taka wyrafinowana.
sophisticated.
glamour.

jak widzę te kobiety, idące w kostiumie prosto od szanel i szpilkach manolo po ulicy (naturalnie, wysiadły dopiero z eleganckiego samochodu!), z nienaganną fryzurą, małą torebeczką oraz super świecącym się telefonem, a także paznokciami, z których nigdy nie schodzi lakier i makijażem doskonałym... skręca mnie. patrzysz na nie i widzisz jak po chodniku ciągnie się smuga delikatnych perfum układająca się w napis jestem-so-fuckin'-doskonała (hmm... one chyba nie klną, co?).
(e, no właśnie - jak to jest, że na tym chodniku NIGDY, kur.. nigdy! nie ma tych wszystkich dziur i kałuż, w które ja namiętnie wpadam?)

jak ja se zrobię makijaż - od razu melduje się panda (wszyscy wiedzą, co to panda, prawda?)
jak se pomaluję paznokcia - gwarancja jak u mercedesa, że albo się złamie, albo odpryśnie lakier, albo w najlepszym wypadku na lakierze tym odcisną się ślady ręcznika, ścierki lub na szybko zakładanej odzieży.
jak założę szpilki - wpadnę w dziurę, spadnie deszcz, wpadnę w błoto.
o ile je założę! bo przecież szpilki leżą w otchłani szafy przywalone wielkimi butami osobistego (pfff rozmiar 47), zgniecione, ubłocone, niekochane, pochłaniane przez chaos i ospę (kochanie! schowałem moje buty zimowe, zeby nie lezaly w przedpokoju /i nie zajmowaly polowy tegoz - przyp. aut./ - oświadcza osobisty z miną dumnego garfielda. niewspomniawszy o fakcie, ze buty wrzucono do szafy i wlasnie na rzeczone szpilki. dalsza część historii znana).
kostiumu od szanel nie posiadam. (pfff. teraz modne są ciuchy vintage! szanel jest passe i de mode).
poza tym zwykle lecę przez miasto z obłędem w oczach, ze snopowiązałką na głowie (taką dość hmm luźno interpretowaną snopowiązałką), z torbą, której otchłani nie eksploruje nawet martyna wojciechowska (ona chyba już nic nie eksploruje, pudel donosi, że zapałała miłością macierzyńską i odpowiedzialnością. no doprawdy, ekspresem).

poza tym nie mam ślicznej małej torebeczki.
nie mam ślicznego małego telefonu.

i w dodatku na sam koniec (lub NASAJMPRZÓD) z pewnością pójdzie mi oczko w rajstopie (pończoszce, ach, pończoszce).
boszszszsz, jak ja bym chciała być taka doskonała. soooooo sophisticated. czuję, ze to byłoby dobre. czuję, ze nadaję się do jeżdzenia po zakupy samochodem z szoferem. i to nie do reala, nienienie, nie do tesko! tylko do manolo! względnie "zobaczmy dziś, co u wersacze".

nie wiem skąd, ale drzemie we mnie głębokie przekonanie o tym, że ktoś u góry się pomylił! bo ja bylabym doskonała w tym! naprawdę.

tymczasem miewam zrywy w postaci sprzątania w torebkach (kochanie, jak kiedyś nie będziemy mieli na chleb, weźmiemy twoje torebki, posprzątamy w nich i kupimy dom, a resztę odłożymy na konto), czyszczenia butów (nie wiem skąd się to bierze, ale po jednym jestem wyjątkowo zmęczona) oraz zmiany koloru paznokci co 87 minut. najchętniej z krwistoczerwonego (typ: bijacz) na brzoskwiniowy (typ: jestem-niewinną-pensjonarką).

po czym stwierdzam, że życie nie ma sensu, ja nigdy nie będę doskonała, a świat jest zły.
bo jest, nie?
jak to się stało, że nie mamy doskonałego makijazu o 3.28 w nocy, fiołkowego oddechu z rana i skóry na pupie napiętej jak struna? nooo!

JA SIĘ PYTAM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz