wtorek, 7 kwietnia 2009

nju. ganc noj.

się zaniedbałam. nie mam weny, nie mam czasu, nie miałam internatu!
no, bo ruszyli my na podbój centrum miasta. podbój polegał na tym, że w sobotę na zakładzie było tapetowanie, mycie biurek, układanie akt, kopert, długopisów i innych artefaktów w szafach. wszystko takie nowiutkie, śliczniutkie, świecące. i tak się stoi na środku biura, patrzy się wokół, w nozdrza uderza zapach z nowej szafy (nie, ten moment nie jest romantyczny, szafa bowiem śmierdzi) i się czuje, że jest fajnie. lubię takie nowe miejsca. a potem staliśmy na balkonie, paląc kolejnego szluga jak rasowi robotnicy budowlani (chociaż niestety nie dysponowaliśmy papierosami marki "fajrant", nad czym ubolewam) i patrzyliśmy sobie na ulice wokół. było ciepło, był straszny ruch. było fajnie.
po czym na zakład wjechały dwie drogie żmije, celem dokonania lustracji tegoż zakładu i - po zrobieniu wrażenia, za które co najwyżej mogłam otrzymać natychmiastowe zwolnienie z pracy - porwały MIĘ, taką zmęczoną i brudną, do knajpy. gdzie napoiły winem. a potem odstawiły do domu. gdzie umarłam.

ot. podbój.

podbój charakteryzował się też bieganiem tam i z powrotem po zakładzie w poszukiwaniu różnych rzeczy i oznajmianiem gromkim głosem, iż dokonało się odkrycia, przy którym inne bledną. do odkryć należał m.in. fakt wejścia zakładu w posiadanie zmywarki oraz - nie wiem, czy nie ważniejsze - cukru w kostkach; fakt wejścia w posiadanie karteczek do zaznaczania stron w aktach i GIGANTYCZNYCH koszy na śmieci. a także wyraz wielkiego zaangażowania pracodawcy w sprawy pracownicze, wyrażony mianowicie w zakupie środków przeciwbólowych (wnioskowano również o tampony, ale pracodawca, będący płci brzydkiej, potrzebie takiej najwyraźniej nie okazał zrozumienia, pff).

także ten. w dniu dzisiejszym, siedząc w biurze, w którym są piękne meble, internat (już!) i inne dobra materialne, popijając sok pomarańczowy z kieliszka do wina (chwilowo nie dysponujemy jeszcze szklankami. a tam szklanki. ważne, że kieliszki są) oraz spożywając prosty posiłek w postaci kostki cukru moczonej w rzeczonym soku, słuchając słowotoczki klepiącej na klawiaturze swoją umowę o pracę, poczułam, iż nowy sezon zainaugurowano.
(jak widzę te kostki to się zawsze zastanawiam, czy oni to kupili do kawy czy też po prostu jako substytut bombonierki)


a jutro mam wolne i jadę do rodzicieli mych, bo przyjechała siostra z dziećmi i mężem. i będziemy se hasać po działce. o! zielono będzie i słonecznie.

i dlaczego dam se rękę uciąć, że jutro będzie padać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz