niedziela, 18 października 2009

nie wróóóóóóci już.

bo mnie alma natchnęła.
napisała posta "perfekcyjny sobotni wieczór" (i myk - licznik biegnie, a tu człowiek wchodzi i co? dupa. normalna dupa: żadnego tam posta, tylko filmiki powklejane. ktoś tu oszukuje!)
pomyślałam se o takim sobotnim wieczorze. perfekcyjny sobotni wieczór to zazwyczaj była impreza, znajomi, kupa śmiechu, kolorowe drinki albo drinki bezbarwne, za to dające mnóstwo radości oraz tańce, hulanki, swawole plus poranne powroty do domu, w płaszczu przesiąkniętym zapachami tysiąca napotkanych ludzi lub po prostu zapachem zabawy, szalikiem naciągniętym na nos i marzeniem o ciepłym łóżku. ale ciągle z uśmiechem na twarzy i świadomością, ile legend wokół tego wieczora narośnie.

no.
to byliśmy wczoraj wraz ze starym u znajomych, z którymi kiedyś bardzo bardzo bardzo, a teraz jakoś mniej.
moja koleżanka jeszcze z podstawówki zaręczona z jednym z moich najlepszych kumpli z liceum. mieszkają se i budują podstawową komórkę społeczną. fajnie.
na rzeczonej imprezie pojawiło się wiele innych osób, znanych mnie lepiej lub gorzej, ale zasadniczo osób, o których z całą pewnością mogę powiedzieć tylko tyle, jaki alkohol lubią. bo ze spotkaniami w innym zakresie bywało różnie. a w ten styl wpisywaliśmy się pięknie. i wykonywaliśmy swego czasu plany 150% normy. potem drogi się rozeszły, ale wiadomo. pamięć o wydarzeniach i wspólnych osiągnięciach wciąż żywa.
no to co. wybralim się ze starym jesiennym wieczorem, uprzednio sprawdziwszy powrotne środki transportu ok. godziny 2 w nocy do nieskończoności. jako iż trzeba być świadomym, że jednak ciężko czyta się rozkład jazdy przysłaniając jedno oko. albo dwa rozkłady jazdy na raz, kiedy tego oka się nie przysłoni (kto wie, jak jest, ten wie. kto nie wie - trudno. to nie blog edukacyjny.)
w każdym razie - wiadomo. pojechaliśmy spotkać się ze znajomymi z liceum, z którymi niejedno razem i w ogóle. noce się zarywało.
ach, wspomnienia. i mając je na względzie, przyjęliśmy pewne pewniki co do kształtu tegoż wieczoru.
i to by było na tyle.
to że ktoś przyszedł z dzieckiem lub ciężarną żoną - to pikuś. dobrze, że w ogóle się zjawili i wielki NAPRAWDĘ szacun, że z takim arbuzem umiejscowionym w okolicy żołądka można tyle wysiedzieć na niewygodnym stołku.

ale poza tym...
jeden przyprowadził nową panienkę. panienka nieskrępowana, on - przejęty. wyprowadził swoje bóstwo o 23. oficjalnie z powodu bólu gardła. swojego.
jedna przyprowadziła męża (ten sam od dwóch lat, więc jakby średnia rewelacja), co jak się okazuje - bardzo wpływa na konieczność wychodzenia o 23.30. bo wiadomo! jak się ma męża i jest się stateczną panią domu to należy wejść na imprezę, rozlać się na fotelu (nie, to nie jest przesada. słowo "rozlać" zostało użyte celowo), założyć nóżkę na nóżkę i z wyższością patrzeć na niezamężne koleżanki - biedne stare panny. (czy mężatki słyszOM? niech mężatki wiedzOM, co robić)
i tak po kolei.
zasadniczo pobieżnie to zjedli co mieli zjeść, wypili co mieli wypić i... poszli spoczywać w swoich mieszczańskich łóżkach świętego spokoju.
nie wiem, dlaczego tak się dzieje z niektórymi. gdzie się podziały te śpiewy o 3 w nocy? i dlaczego ludzie pozwalają się usidlać? albo - co zabawniejsze - sami się w te sidła wbijają, wycierając sobie gębę pojęciem "dorosłość", "odpowiedzialność" oraz "stateczność".
wypiłyśmy za to.
nasi starzy też.
wypiłyśmy jeszcze raz i jeszcze.
a potem zapaliłyśmy fajki i wpadłyśmy w zadumę, usilnie balansując w celu utrzymania pionu na krzesłach.

czy tekst o "stateczności" naprawdę musi ludziom służyć do wycierania sobie rąk i uciekania w zacisze wersalki przed telewizorem?
co ma jedno do drugiego?

żenujące.


tak, wiem, że ta notka jest taka dziwaczna.
(głowa mnie boli trochę)
a serio - podłamałam się.

to już NIGDY nie wróci?

5 komentarzy:

  1. Nigdy to nie. Po pięćdziesiątce wróci, tak z przykładu rodzicielki wnioskuję.
    A mój osobisty mąż chce spędzić sylwestra przed telewizorem. Na kanapie. I zasnąć o 00:05, jak już Torbicka odliczy od 10 do 0, stuknąć się lampką i IŚĆ SPAĆ. Więc Ty nie marudź, że inni, ciesz się, że na własnym łonie takiego ramola nie hodujesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wroci, wroci.
    Nic sie nie boj.
    Tylko troche jeszce poczekaj.
    Jak tak patrze na moja rodzinke to tak kolo 45 zaczyna sie druga mlodosc ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. dwie zbieżne opinie. coś musi być na rzeczy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale wiesz, to pod warunkiem, że skończysz rodzić dzieci we wczesnej dwudziestce i w okolicach pięćdziesiątki się ich definitywnie pozbędziesz. Wtedy hulaj dusza.
    A jak się zachciało panience studia kończyć i młodością cieszyć, to następna wolność w okolicach emerytury, o ile dożyjemy i zdrowie pozwoli.

    OdpowiedzUsuń
  5. wiedziałam, że coś z tymi studiami jednak nie tak jest.
    powinny być jakieś tabliczki ostrzegawcze przed uniwersytetem.

    OdpowiedzUsuń