piątek, 16 października 2009

jak trza to trza.

kto zamawiał zimę?

ale proszę się przyznać, bez ściemniania. KTO ZAMAWIAŁ ZIMĘ?!
bo że se sama przyszła tak o, to nie uwierzę. "a to se wpadnę do Polski, bo oni i tak tam wesoło mają, to jeszcze ja im niespodziankę sprawię". ta, mhhm.
uprasza się o anulowanie zaproszenia. serdecznie się uprasza.

bo wstawanie w taką pogodę jest odrobinę problematyczne. i absolutnie nie trzyma się mnie pieśń "jak dobrze jest..." czy jak to tam było. poranek witam (o ile zmobilizuję się na tyle, żeby wydać z siebie jakikolwiek odgłos) rzuconym w stronę okna cięższym słowem, od którego NIE ROBI się jaśniej (wbrew powiedzeniu mojej matki rodzonej).
i pomyśleć, że tak jeszcze przez co najmniej 5 miesięcy.
arsenał mi się wyczerpie. a to by mnie całkowicie załamało już.

poszukuję jakiegoś dobrego motywatora - albo dla lata, co by przyszło (wystarczyłaby i niecała wiosna), albo dla siebie, żeby mnie ta szaroburość nie przerażała, nie cofała do łóżka i nie powodowała opadu ramion oraz cycków. bo mnie z roboty wywalą, serio. więc potraktujcie tę sprawę poważnie, bardzo proszę. chyba że zapragnęliście właśnie mieć mnie na utrzymaniu, dokarmiać, odziewać i dawać na opał.
chociaż nie. opał nie. nie mam pieca.
za to w kwestii ubraniowej nie jestem tania w utrzymaniu.
no niestety.


a propos!
ostatnio sobie pomyślałam, że powinny być jakieś ostrzeżenia dla potencjalnych kandydatów na mężów. np. dobrze gotuje, ale lubi frottowe majtasy. albo: co wieczór przywdzieje fikuśną bieliznę, ale nie potrafi umyć podłogi.
albo...
no właśnie - radzi sobie w domu, ale przepuści każdą ilość pieniędzy. wiem, wiem. nie musicie tu krzyczeć - to mogłoby się odnosić do każdej kobiety. w teorii naturalnie. bo w praktyce już niekoniecznie. większość kobiet ma jednak pewien instynkt samo(i rodzino-)zachowawczy i jednak on (ten instynkt, znaczy, nie wizja męża wyrzucającego walizkę za drzwi, nie nie nie) budzi się w nich przy usiłowaniu zakupenia 87465 pary butów "bo takiego odcienia jeszcze nie mam". i to usiłowanie pozostaje jednak NIE-UDOL-NE.
szczęściary.

chłop mnie z domu jeszcze nie wystawił.
stan konta przyprawia mnie o lekkie drżenie rąk. więc - jak to mawiała słowotoczka (która się, wyobraźcie se! germanizuje aktualnie - gruesse,gruesse) - sprawdzam ten stan tylko jak chcę poczuć się hardcorem. poza tym zbywam jego istnienie donośnym pff lub małowymownym milczeniem.
no doprawdy, jakby te cyferki coś mówiły. TO TYLKO CYFERKI.

nie wiem, dlaczego tak jest.
nie wiem.
moim marzeniem jest być skąpcem. ale takim wiecie - prawdziwym. co to jedna para butów i dwie bluzki. a lodówce masło z biedronki, bo tanio. co to mu nigdy nie przyjdzie na myśl, że dzień jest taki sobie to jeszcze jedna torebka NIKOMU nie zaszkodziła. a ta bluzeczka? phi! parę złotych, nie umrę z głodu. NIGDY!
zawsze o tym marzyłam. serio. wiem, że to dziwne.
a teraz, nie dość, że atakuję sama siebie, to jeszcze chłopu się obrywa rykoszetem. i co? miałby ostrzeżenie, by się chłopak... hmmm... lepiej przygotował?

jakkolwiek - jeśli znajduje się na sali ktoś, kto ma jakąś skuteczną metodę na wprowadzenie takiej zmiany, poproszę o wskazówki. będę dozgonnie wdzięczna. i nie przyjmuję tłumaczenia, że wszystkie kobiety to mają. aktualnie pozostaję w radosnym i głębokim przekonaniu, iż jestem wyjątkowa.
o.

no to co.
bo dziś mam trochę wolniejszy dzień (nie, nie że nie idę do pracy czy mam urlop. niczego się nigdy nie nauczycie? - zajęcia mam), więc staję przed cotygodniowym dylematem. a raczej dylemataMI. bo jest ich kilka.
No 1. iść czy nie iść?
No 2. skoro poszłam - zasnąć z tyłu czy nie zasnąć?
No 3. skoro jednak nie śpię - notować czy grać w węża? (ha! bo mam na jednej komórce węża, wiecie? no na pewno pamiętacie! komórka stara i niezbyt urodziwa, ale ja się jej nie pozbędę. bo ten wąż właśnie. uratował mnie i moich kolegów z objęć morfeusza na zajęciach nie raz. coś mu się należy. chociażby uratowanie od zapomnienia. zupełnie nie rozumiem jak można tak niesentymentalnie i nieracjonalnie podchodzić do kwestii gadżetów, kupując nowe superduperkomórki ze złotymi klawiszami, odtwarzaczami, aparatami, pralkami, mikrofalówkami oraz domowymi gosposiami gratis. a wąż? porzucony w szufladzie? no nie wiem, jak Wam, ale mnie się serce kroi na samą myśl. i żaden super-duper-telefono-perpetuum-mobile nie jest w stanie tego zmienić. NIE!)

w każdym razie podzieliłam się tymi rozterkami z kolegą w porannej rozmowie na gg. bo on już w pracy, pisze te swoje programy, więc pomyślałam, że on musi mi odpowiedzieć na którekolwiek z tych trzech pytań. kolega informatyk, mądrą głową jest. a ponadto lubi wstawać rano, co mnie szokuje, ale nieco motywuje do działania. przedstawiłam mu zatem moje trzy dylematy, oczekując wsparcia.
no to dostałam: (na niego można liczyć)

sa-skiia 8:07:04
życie jest ciężkie o tej godzinie...

k. 8:07:07
nikt nie mówił, że będzie lekko!

sa-skiia 8:07:27
wiem...

k. 8:07:51
generalnie zasada jest prosta: "Trzeba napierdalać!"

i tym właśnie pozytywnym i motywującym akcentem kończę niniejszym.
trudno odmówić prawdziwości temu zdaniu.
oj trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz