niedziela, 16 sierpnia 2009

dilemma(t)

no i znowu się opuściłam. a zatem (nauczyłam się od almy i nie ma, kochana, nie ma, że z jakimiś kopirajtami mi tu wyjeżdżasz, bo słowa polskie są DOBREM POW-SZECH-NYM. dobrem narodu. a ja, znaczy się ten naród, mogę z nich korzystać. i będę. o. i dlatego zżynam). a zatem, jak już mówiłam, należy nadrobić zaległości i napisać se usprawiedliwienie.

proszę o usprawiedliwienie niejakiej sa-skii z braku notki na blogu skuli gibkiego wyjazdu do rajchu*

*druga część autentyk z licznych zbiorów mojej mamuni nauczycielki, a oznacza "z powodu szybkiego wyjazdu do RFN".

a poważnie to zaniemogłam. dopadła mnie jakaś świnia i usadziła na jeden dzień na tronie. w tualet znaczy się. przewalałam się z tej tualet pod koc i z powrotem. nie poszłam nawet do pracy, co wprawiło wspomnianą wcześniej mać w stan histerii, jako iż zgodnie z jej pojęciem o mnie - saskiia nie poszła do pracy = saskii stan agonalny, wzywać księdza. ja nie wiem, czy coś jest ze mną nie tak?
w każdym razie przeszło i nie była to świńska grypa ani też gęsia chujnia , chociaż pewnie niektórzy się tego spodziewali. jakkolwiek - spędziłam urocze dwa dni umierając. i dziś powróciłam na planetę ziemię. zupełnie nie kumam, dlaczego takie rzeczy nie zdarzają się w środku tygodnia, jak się chce zostać w domu kilka dni, bo nie ma się ochoty pracować. tylko zawsze! zawsze! w weekend. niesprawiedliwość życiowa.

wracając jednak do wątku z poprzedniego posta, o tym jakże rewolucyjnym odkryciu, iż telewizja kłamie, chciałam powiedzieć, że tadaaaam w zeszły weekend poszłam na rolki! tak! odkurzyłam swoje stare rolki, spakowałam przezornie do plecaka tenisówki i polazłam te 46 m do parku. niedziela rano, słoneczko świeciło, kilka osób było na spacerze, kilka na rowerze. przyjemnie, wesoło, odświętnie. idealnie. usiadłam, założyłam te rolki i... i tu właśnie okazało się, iż tv kłamie, gdyż ponieważ zwykle pokazują jednak uśmiechnięte twarze wypoczętych młodych kobiet szusujących po uliczkach na rolkach, pełne werwy, zdrowia i ochoty na życie. a w ręce pokryta zimną rosą butelka wody mineralnej.
no dobrze - wody mineralnej nie wzięłam, więc nie mogła ona znaleźć się na idyllicznym obrazku przedstawiającym mnie, rolki i otaczającą nas zieleń. niemniej coś z tego obrazka zostać by mogło, a tu... po 10 minutach myślałam, że wyzionę ducha. płuca wyplułam już jakiś czas wcześniej. nadto bolały mnie łydki, a kości piszczelowe stanowczo domagały się wypuszczenia ich zza skóry. gdyby jeszcze na czoło wystąpiła rosa, byłoby jakoś tak romantycznie. tyle że moje czoło świeciło się światłem odbitym, podobnie jak policzki, które pokryły się -nie nie, nie rumieńcem - pokryły się czerwonymi plamami. pot spływał mi z każdego pora (poru?) jaki posiadam. nie podejrzewałabym siebie o posiadanie TAKIEJ ilości porów, mięśni, ścięgień i innych anatomicznych części, które można nadwyrężyć.
nie omieszkam także wspomnieć, iż jeździłam jak pokrak, a moja koszulka wyglądała co najmniej jak ubiór maskujący armii radzieckiej, bo pooblepiała się jakimiś cicikami z niebiesiech (gdzieś ktoś kiedyś już na to narzekał, a ja się zgodzę - czy to nie jest nienormalne tak rozsiewać nasienie wszędzie?! żeby się wytrzymać nie dało?! czy ja wypuszczam starego na miasto coby po ulicach nasienie rozrzucał? no nie, więc może te lipy, brzozy czy inne świństwa też by sobie darowały? he? POSTULUJĘ!). usiłując się nie wywrócić, z nogami i rękoma szeroko rozstawionymi, jeździłam wzdłuż żywopłotu, udając przed grupkami ludzi, spacerującymi chodnikiem, iż żywo interesuję się wydarzeniami, mającymi miejsce za rzeczonym żywopłotem, tj. w lunaparku. i dlategóż przystaję. nie dlatego, że pot mi z tyłka cieknie i generalnie mam ochotę się położyć w tym miejscu i TAK LEŻEĆ. nienienie.
po prostu wielce interesującym mnie wydarzeniem jest uruchomienie kolejki górskiej oraz entuzjazm młodych odwiedzających wesołe miasteczko.

i tej wersji się trzymajmy.

w każdym razie, dla dodania dramatyzmu sytuacji, czułam się jakbym miała na sobie hiszpańskie buty. i nie chodzi o skórkowe czółenka do flamenco. no niestety. raczej o tę inną wersję - bardziej średniowieczną. polecam przy okazji lekturę w internecie (ach, wspaniałych rzeczy uczono nas na studiach).

jeszcze gorsze jest to, że po powrocie do domu, umyciu się, umarciu (?) na kanapie oraz zmartwychwstaniu przy obiedzie... czułam się świetnie.
i teraz nie wiem, co z tym począć - wszak wysiłek fizyczny obrzydły mi jest i tortury cierpiałam straszliwe, ale jednak... aż strach pomyśleć.


no po prostu nie wiem.

2 komentarze:

  1. Wysiłek fizyczny jest powodem kontuzji i może prowadzić nawet do śmierci z przemęczenia. Nie ryzykuj lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć!

    OdpowiedzUsuń