piątek, 12 czerwca 2009

mury pną się do góry! a nowa sofa bardzo mnie kocha.

haha! przeprowadzilismy się! znaczy wlasciwie, zeby oddac sprawiedliwosc - przeprowadzono nas. (z tego powodu byli my chwilowo odcięci od zyciodajnego zrodla, ktore biło jedynie w pracy i tylko w pracy moglam sobie zobaczyc, co slychac w wielkim swiecie, znaczy przeczytac pudelka czy inne wazne strony. nie macie pojecia, jak wielkie to cierpienie nieposiadanie zyciodajnego zrodelka at home)

i tak se mieszkamy już drugi tydzień. i nie jest źle. aczkolwiek po chwilowej euforii związanej z nowym miejscem zamieszkania, przyszły czasy trudu i znoju.
dziękować buddzie i świętej panience z gwadelupy, że słowotok dysponuje czymś na kształt wozu drabiniastego. tylko bardziej zmechanizowanego. gdyby nie ten wóz, byłoby cieniutko. słowotok ze starym wozili rzeczy z jednej miejscówki do drugiej, a my z jedną taką żmijowatą robiłyśmy porządki w starym mieszkaniu. (powstały oczywiście sugestie, iż stary dopuszcza się ze słowotoczką czynów lubieżnych w tymże wozie, tudzież w chałupie. ja byłam zbyt zmęczona, żeby się przejąć. nawet może by i dobrze było, przynajmniej zwalnia mnie to z obowiązków małżeńskich w tym jakże męczącym okresie. żmijowata jednak wyraziła swe oburzenie, zaznaczając, iż ona też pomaga i czuje się pominięta. ta wszechogarniająca dyskryminacja rzeczywiście jest przerażająca, nad czym debatowałyśmy chwilę z wyrazem troski na czole znaczonym rosą potu.)
trochę to były porządki, a trochę siedziałyśmy i kurzyłyśmy fajki. kurzenie fajek generalnie jest warunkiem sine qua non przeprowadzek. bo jak inaczej? jeśli rodzice skrzywdzili nas imionami, które w żadnej mierze nie odpowiadają imionom niezbędnym w ekipie remontowo przeprowadzkowej (chociaż ja w głębi ducha czuję się trochę zenoną), to trza trzymać styl w inny sposób. stąd te fajki.

w każdym razie udało nam się wbić do nowego mieszkania wszystkie te rzeczy, które posiadamy i rozpocząć nowy etap w życiu. nie miałam pojęcia, absolutnie, zupełnie i całkowicie, że człowiek jest w stanie w ciągu niespełna dwóch lat zgromadzić TAKIE ilości rzeczy! i oczywiście są to same NAJPOTRZEBNIEJSZE artefakty! zupełnie wybrane. np. obcinak do pazurów kota (kot odszedł był rok temu) albo stary papier ślubno - weselny (zanim moje drogie przyjaciółki wydadzą się za ten mąż i papier by się przydał to technika pójdzie już tak do przodu, że papier będzie uznawany za coś nad wyraz staromodnego. jak nie przymierzając jazda rydwanem.) inne przydasie też się znalazły. jak wspominałam - sentymenty się mnie trzymają, więc z łezką w oku oglądałam cudownie odnalezioną legitymację studencką, na którą nieraz z moją drogą o. wódkę o poranku się kupowało. ech. małodzieńcze czasy.

niemniej gdy już wstawiliśmy wszystkie rzeczy do nowej chałupy, okazało się, że nie ma w niej miejsca dla naszych skromnych osób. toteż zatem, uprawiając slalom gigant, wbiliśmy się do mieszkania, zasiedliśmy na kanapach i... umarliśmy.
droga o. potrafi się znaleźć, więc zjawiła się w tymże momencie, gdy u drzwi stał pan z pizzą, a wszystkie cięższe rzeczy wniesiono do domu.
no ale. żeby nie być niesprawiedliwą dodam, że przyniosła szampana. (tak! tego ruskiego, boże jak ja ją uwielbiam!) wypilimy ze starym tego szampana o 2 w nocy, jak skończyliśmy sprzątanie na ten dzień. był to najlepszy szampan życia.

nie nie.
nie skończyliśmy sprzątania tak w ogóle.
pfffffff. no doprawdy.
cykl sprzątania ukończono ostatecznie dwa tygodnie później. bo wiecie - tu wszędzie mogły żyć ogromne pokłady bakterii. wszędzie!
i ja - właśnie ja! - postanowiłam zniszczyć ich kolonie. ja nie dam rady?

i tak - czyściej jest, chociaż nie tak, jak to powinno wyglądać. ale o tym, co zastaliśmy w mieszkaniu, to chyba trza napisać nową notkę.
aktualnie nie posiadamy szafy na płaszcze i buty, więc buty walają się bezładnie po przedpokoju. zupełnie nie rozumiem sugestii starego, jakoby mogło to być spowodowane znaczną ilością obuwia damskiego, w którego posiadanie wchodziliśmy mozolnie przez lata. wydaje mi się, że to nie ma nic wspólnego, a jakiekolwiek opinie, mówiące, że mam obuwia zbyt wiele, są całkowicie kłamliwe, szkalujące, niesprawiedliwe i obrażają mnie bardzo.

jedyne, co mnie przygnębia, to fakt, iż nie posiadamy telewizorni. cała nasza praca nad zostaniem porządną mieszczańską rodziną, spełzła na niczym. zupełnie na niczym. mam poczucie bliskości z syzyfem. całe szzęście, ze brzydula nie leci. bo chyba bym do somsiadki chodziła. (somsiadki są super! bardzo babciowo - okienne. siedzą Ci te poduszkowce w oknach i patrzą. stary załapał się pewnie na donosik do dzielnicowego, że tu się bigamista wprowadził! wszak bab w dniu wprowadzki było Ci u nas dostatek. ja jestem miła i szczerzę się do pań oraz dziewcząt złotych z kolczykami w twarzy. stary wyszedł nawet na dzielnicę wieczorem, co by z miejscową młodzieżą pod delykatesami się zapoznać, ale niestety, młodzieży brak. za to napotkał kilka babć z babciowymi perełkami, co to zamiast ogona mają palemki. słodycz.)

aaa! i żeby nie było. bo wszyscy się ze mnie śmieją! rolki mam już w przedpokoju. nie bylo jeszcze czasu, ale już za minutkę - nadchodzę. i tak! będę uprawiać sport! wysiłek fizyczny drogą do samozadowolenia!

i tak se mieszkamy.
fajnie, nie? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz