czwartek, 7 maja 2009

mobilizejszyn

bylismy wczoraj w kinie na "vicky cristina barcelona" (wiem, mamy zaplon nie z tej ziemi). i co?
kocham penelope cruz.
wiem, ze inne też są piękne i mądre, są dobrymi aktorkami, matkami, żonami. ja to wszystko wiem.

i wtedy wchodzi penelope cruz - rozczochrana, z opetaniem w oczach i czyms na wardze, a sukienka opada jej bezwladnie na ramionach. patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem i na pytanie "napijesz sie czegos?", odpowiada tylko "wodka".

jak dla mnie wiecej nie trzeba.

jest po prostu wcieleniem wszystkiego, co miala wyrazac ta postac.
jesli kiedys chcialybyscie, moje panie, byc femme fatale - zobaczcie te scene.
nawet jak rzucam talerzami, nie jestem w stanie tak wygladac.
ech.

w kazdym razie - pomimo ze nadal kocham penelope i ozenie sie z nia jak tylko uzbieram pieniadze na lot do hollywood - zauwazylismy ze starym niepokojace podobienstwo rzeczonej aktorki do ... jolanty rutowicz.
ale to chyba moja kobieca zawisc przeze mnie przemawia. bo coz innego?

poniewaz nie mam weny, nie mam czasu i generalnie NIE, na dzis koniec.

musze sie pozbierac do kupy jakos, bo po prostu tragedia - w lodowce swiatlo, w domu slowo "kurz" nabiera nowego, dotad cywilizacji nieznanego, znaczenia, a okruchy w kuchni zaczynaja byc interesujacymi interlokutorami. nie wspominajac o tym, iz niestety obowiazki bardziej "ksztalcace" sa generalnie w dupie. i to czarnej.

takze ten.
z dupy czas wyjsc.

mobilizacja pelna para!

ziew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz