środa, 17 marca 2010

nic. prawie nic.

no to tak. zacznijmy od tego, że ciągle śpię. to jest okropne, nie mogę nad tym zapanować. po prostu hyc na kanapę - poczytam. i śpię. zasypiam o 21.24, budzę się o 23.30, idę się umyć, nałożyć na siebie pół pensji w postaci płynno-kremowej, a potem hyc do łóżka. i śpię.
dramat.

znaczy nawet nie dramat, gdybym się wysypiała. ale ja jakoś właśnie nie bardzo. budzę się o tej 7, jak stary na zakład rusza i... jeszcze bym pospała.
albo jestem leniwa, albo chora.

ponieważ obie opcje mi nie odpowiadają, wypieram z pamięci fakt, iż zasypiam na tej kanapie. staram się o tym nie myśleć zbyt intensywnie, to może kłopot sam zniknie. albo coś w tym rodzaju.
stary się ze mnie wysmiewa z powyzszego powodu, a ja obmyslam jakas straszna zemste. krwawa. i straszna.

byliśmy ze starym oraz jedną ze żmij na koncercie ramsztajna. znowu! to znowu to okrzyk triumfalnego zachwytu, gdyż znowu było wspaniale. aczkolwiek... cóż. przyznać trzeba niestety otwarcie, iż brak mi pewnych cech, zapewniających dobrą zabawę na koncercie, gdy jest się na płycie. na ten przykład - wzrostu. tak więc stary, któremu zdarzyło się wyrosnąć (jak kłącze ziemniaka) był zadowolony, gdyż ze swobodą obserwował nie tylko ogniste wybuchy, ale także zmagania wokalisty z mikrofonem. ja bardziej słuchałam niż widziałam, bo nerwowe podskoki (nie pogo, podskoki) raczej nie pozwalały na załapanie całości obrazu. niemniej - było wspaniale.
u babci potem tez bylo wspaniale, chociaz w drodze powrotnej samochod jakby nizej byl osadzony. ale to zapewne wina samochodu, a nie naszej tuszy.

i tak się lenimy nieco.
stary mniej, bo chlopina na chleb zarabia ciezko po godzinach, podczas gdy ja na tej kanapie. czytam, znaczy na tej kanapie.

natchLO mnie i zalozyli my ze starym uprawy. a wiec mam bazylie, kielki fasoli mung (nie mam pojecia, coz zacz) oraz rzezuchę (uwielbiam to slowo). w sumie jeszcze nic nie wyroslo, ale mowie do tej bazylii i mi sie wydaje, ze ona mnie rozumie.
i dlatego nie wychodzi.
nie dlatego, ze zle ja podlewam. raczej z powodow emocjonalnych.

stary mi ostatnio podpowiedzial, ze powinnam wrzucic na bloga nowa czesc historii urzedniczych, ale... zapomnialam, o co chodzilo. jestem lekutko przerazona objawami, ktore pojawiaja sie u mnie.
ale z wiosna wszystko przejdzie.
musi.


a wiosna idzie.

iiidzie!
tylko wolno.


p.s. zyje, dagmaro, zyje :) dzieki za troske. a ta latawica to znowu gdzies poleciala i tylko ludzi wkurza opisami sweterkow z krotkim rekawem.
zbywam to krotkim acz tresciwym "pf".

4 komentarze:

  1. To jest przesilenie wiosenne, kochana, minie w okolicach sierpnia ustępując miejsca przesileniu jesiennemu. Także nic się nie martw, nie jesteś chora, ani TYM BARDZIEJ leniwa!

    A latawicę sobie wypraszam, warunki były jasne - w końcu uporaliście się z tą cholerną zimą, to i przyleciałam z powrotem. Owszem, na gotowe, tak jak lubię najbardziej :]

    OdpowiedzUsuń
  2. o nie-nie; wiosna nie idzie już tak wolno; właśnie przyśpieszyła i ruszyła z kopyta;)

    OdpowiedzUsuń
  3. akemi - staram się wierzyć, że nie robi sobie z nas jaj i nie ucieknie jak tylko zmienię obuwie na wiosenne. już tak raz zrobiła. nie ufam jej po prostu no.

    Alma - dziękuję za pocieszenie. tak właśnie coś czułam. czyli należy rzucić pracę i doprowadzić się do porządku, żeby się przygotować na przesilenie jesienne?

    no i welcome back, latawico :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja na "latawicę" nie narzekam, bo dostałam małe conieco.
    Fajnie, że jesteś, choć nieco zaspana ;)
    U nas wiosna pełną gębą, chociaż dzisiaj pokazała nam się z tej deszczowej i pochmurnej strony. No, ale w końcu dziś "Światowy Dzień Wody".

    OdpowiedzUsuń