piątek, 21 maja 2010

nawet się nie waż!

jestem bardzo zdegustowana.
albowiem.

dni mnie nie rozpieszczają, chociaż w mojej skromnej opinii - powinny. wiem, że być może inni na tym świecie zasługują bardziej na rozpieszczanie (trudno mi to przechodzi przez gardło/palce), lecz... nie zgadzam się na to i protestuję. taka ze mnie zimna suka. o. i co?

chyba że rozpieszczanie w moim przypadku polega na kumulowaniu złych wydarzeń w jeden dzień, co bym się nie stresowała niepotrzebnie większą ilość czasu, to wtedy i owszem. rzeczywiście ktoś się postarał. rozplanował. rozpisał. ułożył. jak jasna cholera.

wstając bowiem z samego rana i czując, iż niektóre części organizmu stanowczo odmawiają współpracy, pobolewając i smętnie pikając w głębi głowy (tak, tak właśnie odczuwam ból ucha), pamiętajcie moi drodzy - organizm wie, co robi. odkrywa się natenczas połę kołderki i wskakuje do łóżka, a potem dzwoni do pracodawcy i informuje, iż aktualnie jest się w stanie krytycznym, niepozwalającym na przejście nawet do lekarza, celem uzyskania druku ZUS ZLA. dawniej L4. i całkowicie niemożliwym jest także wykonanie jakichkolwiek obowiązków pracowniczych.
a potem idzie się spać.

albowiem organizm wie lepiej, gdyż zasadniczo pobieżnie jest starszy. znaczy się - nie jest tak naprawdę, ale w genach ma zaprogramowane odwieczne prawa natury. if you know, what I mean.

jeśli komuś - jak autorce tych słów - przyjdzie jednak do głowy sprzeciwić się tym rzeczonym prawom natury (odwiecznym), to co?
spotka go zasłużona kara.
albo niezasłużona.
albo po prostu pech, względnie kumulacja pecha z całego roku, jak wyżej.
powiadam Wam, to nastąpi.

bo nawet zagubione dokumenty samochodu nie były w stanie odciągnąć mnie od realizacji mych pracowniczych (i nie) obowiązków.
świat jasno dawał do zrozumienia, a ja nie słuchałam.
pomyślałam "oj tam, oj tam" (no dobrze, pomyślałam o pewnym czasowniku, ale NIE WYRAŻAMY SIĘ TUTAJ, JASNE?) i postanowiłam jechać bez dokumentów (dekolt jest? jest. obcas jest? jest. to się musi udać w razie kontroli).
jak postanowiłam, tak też uczyniłam.
nie dojechałam wszak daleko, gdyż samochód (ten bez dokumentów) postanowił jednak mieć inne plany na ten wieczór (dzień).

szkoda tylko, że nie poinformował o tym wcześniej, a raczył dopiero na środku skrzyżowania w mieście wojewódzkim.
dużego skrzyżowania.
w dużym mieście wojewódzkim.

przyznać trzeba, iż nie podejrzewałam siebie o taką kreatywność. byłam doprawdy pod wrażeniem ilości epitetów, jakie jestem w stanie wymyślić dla opisania trąbiących na mnie kierowców, którzy najwyraźniej sądzili, iż na środku rzeczonego skrzyżowania postanowiłam zatrzymać się, migając awaryjnymi, celem poprawienia mejkapu. a ja mejkapu nie poprawiałam, oj nie.
po nierównej walce, udało mi się jednak doprowadzić samochód do miejsca bezpiecznego, gdzie został porzucony.
żeby zanadto nie rozpisywać mej traumatycznej historii dodam, iż w taksówce, którą następnie zawezwałam (celem punktualnego dotarcia do Bardzo Ważnego Miejsca), zgubiłam telefon. a histerycznie chichoczący taksiarz obwiózł mnie na wycieczkę krajoznawczą po wspomnianym uprzednio mieście wojewódzkim, wyjaśniając nerwowo, że niby zalane. może i zalane, ale mój drogi, ta cena za kurs stanowczo przekraczała wartość tej usługi.

koniec końców, jako iż autobusy nie jeżdżą, bo powódź (taak! cała historia odbywa się w deszczu! czy to nie oczywiste?), wracałam do pracy piechotą przez miasto wojewódzkie, targając torbę (a torbę mam dużą), komputer przenośny (nie jest mały) oraz parasol w kolorze krwistoczerwonym (pf). ubrana dość lekko, wszak autem miałam jechać, prawda? po drodze taksówek brak, telefonu, by jakąś zamówić - brak.

NIE zmokłam, NIE miałam poczucia, jakbym brodziła w stawie, NIE wróciłam do pracy w butach i spodniach wyglądających, jakbym dorabiała sobie odmulając te stawy.

skąd.
pf.

morał z tej historii jest taki:
- nie uciekniesz od przeznaczenia,
- samochód stojący na środku skrzyżowania na awaryjnych i wydający mroczne pomruki silnikiem wskutek nieudolnych prób zapalenia, nie należy do kretynki, która właśnie czyni sobie kreskę nad okiem (nieumyta dziwko z portu!)
- noś ciepłe majtasy. zawsze.

pewnie jeszcze jakieś morały, ale nic mi nie przychodzi do głowy.
ew. czekam na propozycje.

anyway. ogłaszam wszem i wobec (żeby nie było potem pretensji), że jeśli spotka mnie w tym roku coś pechowego na tę skalę, oficjalnie przeklnę to miasto. albo coś innego. przeklnę w każdym razie.

limit wyczerpano i proszę sobie to zapamiętać.

no.

p.s. wiem, że się obijam na blogu. usłyszałam kilka krytycznych komentarzy w temacie. to się zmieni (hehe), naprawdę.