niedziela, 21 lutego 2010

a czy Ty chcesz być celebrytą?

przyszłam tu jeszcze na chwilkę, albowiem...

... właśnie przejrzałam moje straszliwe i potężne narzędzie inwigilacji w postaci licznika odwiedzin. ten szatański wynalazek posiada także opcję podglądania haseł wyszukiwania, czyli co kto wpisuje w wyszukiwarce, co by znaleźć mojego jakże fantastycznego i unikalnego bloga.
pomijając oczywiście takie wynalazki jak "dupa chłopa głupiego" (autentyk, acz nie mój, co oczywiście napawa mnie niepomiernym żalem), to... okazało się, iż najpopularniejsze są hasła związane z dniem kobiet. w tym "dzień kobiet, dzień kobiet, niech każdy się dowie".
i tu dwie konkluzje.
pierwsza optymistyczna. że duch w narodzie nie ginie, a samce wciąż mają potrzebę obdarowywania nas kwiatkiem. bądź w zastępstwie piosenką lub wierszykiem (występy artystyczne zawsze w cenie. no i taniej, nie da się ukryć). skoro bowiem poszukiwania zakrojone na szeroką skalę (skalę gugla) trwają JUŻ w lutym, to wiadomo. poczucie obowiązku jest. wspaniale.

druga konkluzja jest taka, że jeśli chcecie być popularni w internAcie (tzn. blog/asek/ albo strona, albo co tam macie), należy wpisać coś związanego z dniem kobiet. nie wiem, jak działają inne święta o tradycjach głęboko zakorzenionych w minionym systemie (np. 22 lipca), ale można wypróbować.
w każdym razie, jeśli budzi się w Was tygrys rynku. waleczna dusza. lub po prostu chęć zostania celebrytką/celebrytem to trzeba zacząć o tym dniu kobiet.

albo chociaż po prostu - napisać ze 100 razy "dzień kobiet". jak w szkole. jak za starych czasów. i łezka się w oku zakręci, i popularność się zyska.
no warto po prostu, warto.


na marginesie dodam, iż dość sporą popularnością cieszy się także dwunastnica. ale nie wiem, co o tym myśleć. być może diagnostyka się rozwija w polsce (tu z pewnością hołd należałoby oddać niezastąpionemu doktorowi hałsowi), a być może to jakiś tajemny szyfr. masoni? tajne stowarzyszenia obrony czegoś-tam próbują odnaleźć swoich członków? w każdym razie dość popularna ta dwunastnica. może warto by było obrazek wkleić? ku chwale.


p.s. ja się pytam - czy Ty almo ŻYJESZ?

p.p.s. obszukując narzędzie szatana w postaci inwigilatora, zorientowałam się, że walentynki, o których dziś pisałam, były tydzień temu. matko bosko z gwinei. kiedy ten czas mija?! chyba jestem lekko na niedoczasie. lekutko.

to naprawdę ostatnia notka o zimie.

no bo zaczęło działać.
i teraz nie wiem, czy ja mam taką moc sprawczą, czy ten obrazek, czy też po prostu modły mili(j)onów zostały wysłuchane.

ostatnio mogłam konkurs ogłosić. "znajdź jedną osobę, która nie ma dość zimy". i proszę, proszę. czas nieograniczony. proszę. zachęcam.

w każdym razie doszłam do ważnego (a jak) wniosku, iż zima, w szczególności ta najbardziej upierdliwa i mroźna, ta z chodnikami zapomnianymi pod warstwami lodu, śniegu, lodu i jeszcze raz śniegu, ta z codziennym drapaniem szyb w aucie przy akompaniamencie słów uznanych za obelżywe oraz ta, od której mi łzy w oczach stawały, ma... pewne zalety.

w sumie jedną. nie przesadzajmy.

można o niej porozmawiać.

to zachwycające i całkowicie wspaniałe, jak ludzie znajdują wspólny język. jak zacierają się granice między różnymi światami, kulturami, grupami społecznymi. jak brata się szlachta z chłopem. jak robotnicza brać zmienia się w jedność! (zapędziłam się, wiem)

zawsze bowiem, choćby zapadła ta najokropniejsza z możliwych cisz, w której powiesić można siekierę i to nie jedną, można powiedzieć "mam dość zimy". bądź, dla mniej delikatnych lub po prostu w klimacie imprezowo/knajpiano/alkoholowym "zima to... (i tu epitet, jakby ktoś nie zauważył)".
i co?
magia, panie. magia.

znikają bariery, znika cisza, znika żur w powietrzu.
jest porozumienie!
w jednej chwili.
bo wszyscy nienawidzą zimy. i nie ma tu jakichś wymówek w rodzaju "na nartach lubię jeździć", bo narty nartami, ale w małysza to się w centrumie miasta nie zmienimy, prawda? (swoją drogą, małysz - szacun!)

no i jeszcze, w temacie zimowym, coby go zamknąć i mieć z głowy - zarówno temat jak i tę uroczą porę roku, powiem, że jeszcze jedno zjawisko mnie zafascynowało. mianowicie obojnactwo tejże (tegożże? jest takie słowo?).
bo to że zima jest ONĄ, to zasadniczo każde dziecko wie, pff. ale to, że zima to ch., dowiedzieć się można np. na parkingach, przy wspomnianej powyżej uroczej czynności drapania szyb (dla niezorientowanych, co aut nie mają lub pffff mają jakieś dziwne wynalazki, gdzie skrobać nie trzeba - efekt jest podobny do manikjury. tylko mniej uroczy)
no więc jak ona i równocześnie ch.? no jak?
zagadka nierozwiązywalna. i niech taką pozostanie. może latem coś do głowy wpadnie, jak będziemy narzekać na upały.
bo będziemy.
to jest oczywiste!



no dobrze. temat zakończony.
chciałam powiedzieć tylko jeszcze, iż:
w punkcie pierwszym: dziękuję za zmobilizowanie wszystkim, co mnie mobilizowali. jestem leniwa z natury i nic na to nie poradzę. systematyczność nie jest moją mocną stroną, a blog tego wymaga. także tego.

w punkcie drugim: pozostały dwa tygodnie do koncertu. czuję basy w żołądku. ach.

w punkcie trzecim: w tym roku walentynki różniły się od zeszłorocznych (i jeszcze wcześniejszych), co w zasadzie powinno napawać mnie dumą. napawa mniej niż powinno, bo co prawda byliśmy w kinie, a stary zabrał mnie nawet na lody i obiad (no dobrze, przyznaję się. w kejefsi, ale wiecie - mięso z mięsem. no nie mogłam mu odmówić), ale dopiero wieczorem. nie było imprezy. gdyż.
gdyż impreza była dzień wcześniej. i dopiero o 15 doszłam do siebie.
w ramach walentynek dostałam paczkę apapu.
stary się usprawiedliwia, że paczka owa ma elementy czerwone. czyli niby kanon zachowany.
być może za późno na reformowanie/nawracanie. albo za wcześnie.
muszę o tym pomyśleć.

poniedziałek, 8 lutego 2010

obrazek

ja tylko na pięć sekund, bo muszę się uporać z pewnymi biurwami, a potem zrobić zylion innych rzeczy.
ale sobie pomyslalam, ze warto wpasc i zamiescic tu obrazek.
bardzo ladny obrazek.

moze im szybciej go zamieszcze, tym szybciej zacznie dzialac.
tak wiec:



p.s. czy tylko ja jestem uzalezniona od fejsbuka (vel ksiegotwarzy)

sobota, 6 lutego 2010

oddal się droga z.

się mnie troszeczkie jakby omskło to pisanie.
żyję, alma, żyję. dobra z Ciebie kobieta, że się o mnie martwisz. niestety zamężna :]

niemniej - jakoś teges. dzień świstaka ostatnio. jak już wyzdrowiałam, to nie zauważyłam, kiedy mnię minęło te kilka tygodni. straszne. tylko bym spała (uprzedzając złośliwe języki - nie, nie jestem w ciąży.)

(nie, na pewno nie jestem)


(serio. nie.)

w każdym razie (bądź razie) tak jakby ostatnio niewiele się dzieje. przemyślenia również ograniczone, bowiem jest zimno.
a jak jest zimno to się mniej myśli.
żeby energii nie marnować, nie? bo trzeba rzeczoną energię spożytkować na niezamarznięcie. niezamarznięcie przy odśnieżaniu auta. niezamarznięcie przy staniu na przystanku (gdy uznano, iż odśnieżenie auta stwarza wysokie prawdopodobieństwo zamarznięcia jednak). niezamarznięcie w autobusie (bo wiadomo - w polskich autobusach nie ma sensu grzać. odkryły to już wszystkie panie helenki, zdzisie oraz krysie, rocznik 37 - 49, które nabyły w związku z powyższym futra z nutrii, wytwarzające radosny mikroklimat wewnątrz i utrzymujące stałą, wysoką temperaturę. ponieważ wyżej wskazane panie nabyły futra, a są głównym elementem awanturującym się we wszelkich placówkach oraz środkach komunikacji miejskiej, przy braku awantur, kierowcy poczuli się zwolnieni z obowiązku grzania. i tak magiczny krąg się zamyka. a w autobusach piździ. zimno jest, znaczy się.)

no i jak tak pracuję nad tym, by niezamarznąć, to już brak mi weny na robienie czegokolwiek innego.
przeczytałam książkę "biała gorączka" jacka hugo - badera. i to był błąd. tzn. książka jest świetna! polecam gorąco (gorąco... mmmm... gorąc. upał. mmm...), bo czyta się rewelacyjnie i każdy fan literatury reportażowej będzie ustatysfakcjonowany. niemniej facet opisuje dość szeroko swoją zaciekłą podróż przez syberię. syberię - wiecie? sy-ber-ia. ssssssyberrrria, wymawia się zapewne w tamtym klimacie. w sensie - zimno. szczękamy zębami. nie jest ciepło. odmarzają nogi. i nos. no i on jechał przez tę syberię autem. i było minus pierdylion. a może minus zylion? zimno dość.
w konsekwencji pomyślałam, że nie powinnam narzekać.
bo tam jest zimniej. i ludzie tam jeżdżą.
ba!
ludzie tam żyją! (szacun, jak mawia młodzież)
postanowiłam zatem stawić czoła zimie i udawać, że nie jest najgorzej i pfff. i wogle jest super, wcale mnię to nie rusza.
trwało to wszystko jeden dzień.

tak, to był ten dzień, w którym nie założyłam czapki i wzięłam cieńsze rękawiczki. don't do this, guys. don't.

powiem tak. mam gdzieś syberię. mam gdzies, że inni mają gorzej.
ja mam najgorzej.
my mamy najgorzej!
o.

kończąc, apeluję zatem:


bez poważania,
s.