sobota, 28 listopada 2009

Gott weiss ich will kein Engel sein.

na zakładzie zabrakło w czwartek prądu. czujecie ten klimat?
"pani gieniu! ciągneli my prunt od somsiada na lewo!".
autentyk.
odjazd nieprzeciętny.
generalnie zakład stanął był, gdyż bez prądu jest dość ciężko pracować. nie, żeby się nie dało. co to to nie. w sumie się da. tyle że ciężko.
zasadniczo pobieżnie to można na ten przykład posprzątać albo wypalić kilka petów. popatrzeć przez okno. pomyśleć nad życiem. wszak to też poważna praca.
dziwny klimat. po pierwsze dlatego, że nic nierobienie jest jeszcze bardziej męczące niż zapinkalanie przez cały dzień jak zając na gonitwie chartów. (no bo tam są zajĘce, co nie? czy to tylko następne kłamstwo filmów jak z tymi rolkami? sama nigdy nie byłam i się nie wybieram, bo jakoś średnio mną wstrząsa widok biegnącego psa. tyle to ja codziennie widzę. jak pani eugenia z perełką wyjdzie na siku. może bieg to to nie jest i chartom nie dorównuje, ale się perełka stara. całym swym otłuszczonym jestestwem).

w każdym razie takie wydarzenia na zakładzie zawsze jednak ożywiają atmosferę. bo wiecie, nudno nie jest. no nie jest.


znowu się uczę, szlag.
ostatni raz w tym roku. mało pocieszające, ale coś trzeba se znaleźć nie.

i jeszcze - wiecie gdzie wczoraj byłam?
tak. byłam tam:


chyba nie umiem opisać, jak było bosko.
było. po prostu.
tak, śpiewałam. owszem.

a potem poszłam potańczyć w rytm prince'a.
eklektyzm w pełnej formie. ale jakoś nie przeszkadza mi to.

ach.

sobota, 21 listopada 2009

be always grim.

nie wiem, co się dzieje, ale ostatnio ciągle się uśmiecham.
taki dobry czas.
w sumie fajnie, powinnam się chyba cieszyć (że się cieszę, pff), ale... jestem lekko w szoku. geschockt znaczy się.
bo widzicie.
idę se ulicą. słucham se muzyki (nienienie, nie "closer", wesołej, zaraz Wam puszczę) i się uśmiecham. fajnie jest - słoneczko, cieplutko, nowe buty, a i owszem. generalnie do przodu.
iiiiii?
ludzie się dziwnie patrzą.
prawie że stukają się wirtualną ręką w wirtualną głowę. bo jak to? śmieje się do siebie. podśpiewuje pod nosem. wariatka, panie. wariatka.
w tym kraju nie można być zadowolonym, nie?
ostatnio nawet znajomi się pytają, co ja się tak uśmiecham. A CO? NIE WOLNO?
ten kraj to raj dla true norwegian black metal. i realizacji ich mrocznych zasad polecam poczytać. i zapamiętać. szczególnie tę nr 3 "bądź ponury". bo inaczej tu się nie da.
a ja nie wiem, czemu.
ostatnio nawet przeprowadziłam test. uśmiechałam się do ludzi mijanych na ulicy. tak po prostu, żeby się uśmiechnąć. żeby być miłą (matko, świat się kończy). i co? uśmiech odwzajemniali wyłącznie faceci. zakładam zatem, iż interpretowali mój uśmiech cokolwiek błędnie.
a to podryw być nie miał.

bo ludzie się nie uśmiechają na ulicy, chyba że są dziwni/nienormalni/chorzy.

bądź ponury.
narzekaj.
marudź.
bądź niezadowolony.
bądź prawdziwym Polakiem.


także tego.
dziś świeci słońce, jest ciepło i jest fajnie.
to się pouśmiecham.
pouśmiechacie się też? pomimo kuszącej wizji pozostania true norwegian black metalowcem?

a jak macie wątpliwości, to macie to... nie ma szans się nie uśmiechać. i nie tańczyć w mieszkaniu.
o.

środa, 18 listopada 2009

wir sind sehr sportlich!

ostatnio znowu (ZNOWUŻ) postanowilam poprawić swą kondycję psychofizyczną (bo ponoć w zdrowym ciele zdrowy duch! howg), azaliż sprawdzilam wszystkie baseny w okolicy. odrzucilam częsc (nie, nie zamierzam jechac autobusem 87647 minut z mokra glowa. to nawet nie chodzi o zapalenie pluc. tzn. o to tez. ale glownie chodzi o to, ze z mokra glowa i po basenie wygladam jak topielica i jednak nieco boje sie inkwizytorow. tak,wlasnie czytam jacka piekare. nie, nie jestem nienormalna). w kazdym razie sprawdzilam te baseny, wybralam jeden i ustalilam PLAN! srody basen, czwartek aquaaerobic (czy jak to sie pisze). brzmi dumnie, jestem dumna, jest fajnie, lubie plywac, brakuje mi sportu.

bo plywanie to jedyny sport jaki przyjmnę. wszystkie inne mnie odrzucają jakos.
niemniej, chwalę się slowotoczce tym jakże cudownym postanowieniem i odważnym krokiem. i że MOŻE potem dojdą jakies inne sporty, wiecie - aerobic, rower, bieganie?
i tak se dyskutujemy, ach jakie jestesmy usportowione, usmiechy na chinczyka, kiwanie glową i gdyby to nie bylo gg, to moze nawet - poklepywanie po ramionach. cos wisi co prawda w powietrzu, ale! któżby się zastanawial! "tak tak, droga slowotoczko!, tak tak droga saskiio! wspaniale, ze uprawiamy sporty".

potem nastapila chwila ciszy.

ktos MUSIAL SIE ZLAMAC.

no po prostu MUSIAL (to slowo jest tu zabawne w kontekscie slowotoczki,ale nie chce mi sie w szczegoly wchodzic)

i zlamala sie.
wyznala.
"to jak już takie wysportowane staramy se być, to Ci powiem, że siodelko od rowera mnie w dupę obciera i trace w ogole wszystkie zmysły jak se nim jade, po paru km nie czuję rąk, nóg, płuc i w ogole wszystkiego!
.
.
.
nienawidze rowerow"

uznalam, iz to chwilowe zalamanie jednakowoz.
bo my w koncu wchodzimy teraz na nowa droge!

ale nie.
potem nastapila fala goryczy:
"więc tak, bieganie polega na tym, ze wybiegam ochoczo z akademika (no wiesz, lans, wszyscy stoją na przystanu, paCZĄ). więc parę metrów to zawodowy jogging
póxniej pojawiają się problemy i zatrzymuję się z jakimś jeżozwierzem w brzucu, ktory probuje się wydostać
kolka numer jeden po pierwszych 3 minutach
potem jest marszobieg, biegniemy 5 latarni idziemy 3 latarnie
lub czasem odwrtnie
ale generalnie bieganie jest suuuper, bo można się fajnie ubrać (podobno wyglądam bardzo seksownie w moich spodniach do biegania).
ale lubię biegać znaczy biegac po mojemu
ale rowera to ja nie zniese
nie dość, że nogi bolą jak cholera, to dupa jeszcze bardziej boli, później ręce i w ogóle wszystko
i jeszcze muszę uważać na innych głupków, którzy tez jadą
i na jakieś dziwne przepisy rowerowe
glupie to jak cholera
rower jest passe"

no. i tyle.
zaasadniczo pobieznie to jak sie nad tym zastanowic, nie mam nic wiecej do dodania.
zostane przy tym swoim basenie.
fakt, tylek mam wielki, w kostiumie - jeszcze wiekszy, ale pod woda nikt nie widzi.
i fajnie tak plywac - ziuuum w jedna, ziuuum w druga.
czlowiek sie zmeczy, ale nie spoci. i czuje, jak mu spala sie ta tkanka tluszczowa z cichym sykiem.

a potem mozna spokojnie pojsc do mcdonalda.

bo o to w tym chyba chodzi, co nie?

wtorek, 17 listopada 2009

szalenstwo!

a wiecie, że niektórzy to już pierniki robią? znaczy się - ciasto na te pierniki! serio, serio. to oznacza tylko jedno - idom swieta. idom i idom.
istnieje spora szansa, ze w sklepach te swieta widac juz od miesiaca, ale ja przybralam znowu poze "fuj" do sklepow i swiata, zatem nie wiem, jak sie sprawy maja. nawet ostatnio bylam w jednym sklepie, zeby byc calkiem uczciwa, poniewaz z okazji urodzin otrzymalam zastrzyk gotowki od ojcow, ale... jak to zwykle bywa, jak sie ma kasy, brak czegokolwiek w sklepie.
i nie ze bylam w jednym.
zaprzeczam rowniez, jakoby w samych sklepach nic nie bylo. bo towar lezy.
tylko jakis taki malo atrakcyjny.
pieniadze wiec przepuscilam na inne rozrywki. i jak znam zycie - teraz w sklepach pojawilo sie cale mnostwo towarow luksusowych, pozadanych i idealnie dla mnie skrojonych. wszak piniendzy juz brak. nie wiem, skad ta zaleznosc, ale znana jest mi od dawien dawna i z zadziwiajaca systematycznoscia oraz - rzeklabym - upierdliwoscia! - pojawia sie za kazdym razem.
stad w sklepach nie bywam.
stad nie wiem, czy swieta juz zawitaly do tychze.
zawitaly?

no bo co. u mnie slonce i kolejny egzamin do przodu.
czuje sie jak zdobywca.
jako ten zdobywca rowniez swietowalam kolejny raz kolejny egzamin. najpierw z wspoltowarzyszami niedoli, ktorzy postanowili umierac kolejno w kaciku knajpy. a nastepnie z droga o.
z droga o. to zasadniczo pobieznie wybralam sie na pogaduchy. ale ostatecznie, po spozyciu odpowiedniej ilosci wodki (podwojnej, pff) z red bullem wjechalysmy na imprezownie.
bo wiecie - depresja depresja, ale potanczyc tez trzeba.
to chyba jasne, ze po 6 godzinach siedzenia/tanczenia w knajpie, wypiciu odpowiedniej ilosci alkoholu i wypaleniu tyluz papierosow wciaz nie obgadalysmy wszystkiego?

stary juz nie pyta, o czym my rozmawiamy. no bo o czym? o niczym. o. ma depresje. ja mam depresje. o. nie ma depresji. stary nie rozumie, ze mozna o tym 6 godzin rozmawiac. ja nie rozumiem, ze on nie rozumie.
ciezko z tymi starymi sie czasem dogadac.

w imprezowni darlysmy z o. ryja (znaczy sie - SZCZEBIOTALYSMY) do piosenki "malcziki". nie zebym pracowala w korporacji i jakos bardzo identyfikowala sie z tym tekstem, ale... wokol jakos nie wykazywano zrozumienia WOGLE.
i uswiadomilysmy sobie, ze... zaczynamy byc najstarsze.
bo tam same studenty, panie. same!
niezwykle to bylo wzruszajace i slodkie (szczegolnie dla o., ktora strzelala oczkami w poszukiwaniu NAJMLODSZEGO, pff), dopoki se nie uswiadomilam, ze TO MOJE STUDENTY. mowie Wam. dramat. az sie zakrztusilam.

no i co jeszcze, co pomaga mi uswiadomic, ze pierwsze zmarszczki tuz tuz?
ostatnio w gronie znajomych pojawily sie ostre dyskusje w temacie slubow, wieczorow panienskich i kawalerskich. glownie z naciskiem na wieczory, of course.
i wiecie, do czego doszlismy? ze z calej tej rozowo-pierdzaco-slodkiej otoczki, jaka powinna towarzyszyc takim szczesliwym wydarzeniom w gronie przyjaciol, pozostala wylacznie ta rozowa. jak kolor futerka kajdanek oraz slomkopenisow (uwierzcie, JEST COS TAKIEGO), ktore ogladaly z zapalem moje przyjaciolki, planujac "ostatni wieczor wolnosci".
absolutnie, calkowicie i zupelnie nie kumam slomkopenisow, strojow pielegniarek z targu za czypindziesiat ani striptizerow.
nic a nic.
nie wiem, czy jestem staroswiecka? a moze mam wysoki prog poczucia zazenowania? a moze jeszcze cos innego? bowiem okazalo sie, iz allegro oraz inne serwisy oferujace dobra masci wszelakiej, maja takich gadzetow zyliony. rzeklabym NA PECZKI. w dowolnym wzorze, kolorze, wymiarze. co sobie wymyslisz - jest. byle bardziej zenujace i bardziej kiczowate.
spelnienie marzen kazdej kobiety. i mezczyzny zapewne tez.
zastanawiam sie nad tym, kto to kupuje. bo wiecie, ja tez lubie kicz, czasem az za bardzo, ale sa chyba pewne granice, ktorych przekraczac nie wolno? i o ile slomke z penisem ZNIESE, o tyle tort w ksztalcie penisa z czarnymi wloskami zrobionymi z rodzynek - z calym szacunkiem - staje mi w gardle. i to nie doslownie. nie nie nie.
a moze nie chodzi o zabawe, tylko to sie komus podoba?
nie wiem, co gorsze.
dumam i dumam.

i nic.
ciemnosc widze, ciemnosc.

a jak zobacze tortowego penisa na swym stole to...
zemdleje.
przynajmniej bedzie romantycznie.